2. Wykluczenie społeczne a stygmatyzacja i autostygmatyzacja osób z chorobą psychiczną | Wioletta Głowa

Komunikacja społeczna to jedna z ważniejszych form naszego współistnienia. Dzięki niej zdobywamy i poszerzamy naszą wiedzę o świecie i ludziach. Zmieniające się spojrzenie na zaburzenia psychiczne, może wzbogacić nas w nowe punkty odniesienia, w sposobie traktowania osób z chorobą psychiczną, a zarazem usprawnić nasze funkcjonowanie z nimi.

 

 

 

[Niniejszy artykuł – kontynuacja pierwszej części – jest próbą określenia relacji między stygmatyzacją i autostygmatyzacją, a wykluczeniem społecznym, z uwzględnieniem studium przypadku, jakim jest moja własna historia chorowania i zdrowienia.]

 

Moja historia

Mam 50 lat i od 16 lat zmagam się z zaburzeniami psychicznymi. Pierwsza diagnoza została postawiona w Klinice Psychiatrycznej w Poznaniu, gdzie po 4 miesiącach ciężkiej depresji, uznano, że jest to jednak cyklofrenia. W efekcie hospitalizacji straciłam pracę oraz rozpadł się mój związek partnerski.

 

Zostałam sama ze swoimi problemami. Bez pracy, pieniędzy i wsparcia bliskiej osoby. Towarzyszyła mi myśl, o której piszą Mathew McKay, Michael Jason Greenberg i Patric Fanning, że jestem „człowiekiem w pewien sposób wybrakowanym, niegodnym szacunku, całkowicie obojętnym innym ludziom”[1]. I że doświadczam „świata jakby z własnego przenośnego więzienia, bez miłości, zachwytu i poczucia łączności, które zdają się naturalnymi, łatwymi doświadczeniami wszystkich ludzi wiodących „normalne” życie.”[2]

 

Gdyby, nie rodzice, do których mogłam wrócić do Koszalina, moje życie byłoby godne pożałowania. Po wyjeździe z Poznania zerwałam wszelkie kontakty koleżeńskie i zawodowe. Okazało się też, że nikt z tego środowiska nie szuka kontaktu ze mną. Została przy mnie jedna przyjaciółka, która co jakiś czas wspierała mnie telefoniczną rozmową. Po lekturze książki Zygmunta Baumana, stwierdziłam, że jestem przykładem „człowieka-odpadu”, na którego obecność nie godzą się inni ludzie. Według autora „uznać kogoś za zbędnego, znaczy wyrzucić go dlatego, że przeznaczony jest do wyrzucenia jak pusta i bezzwrotna plastikowa butelka.”[3]

 

Przez dwa lata przebywałam w izolacji domowej i odcięłam się od społeczeństwa. Czułam się brudna, trędowata, z zerowym poczuciem wartości, kimś kto nadaje się tylko na wysypisko śmieci. Moje samopoczucie było stale obniżone, miałam trudności z koncentracją uwagi, problemy z pamięcią oraz tyłam. Doświadczałam objawów i emocji, o których pisze Daniel. F. Gros w książce „Unikanie, wycofanie, izolacja”: słabej motywacji, niskiego poziomu energii, myśli lękowych, frustracji, wrażliwości na hałas i światło, męczliwości, zwątpienia, natrętnych wspomnień[4]. Przykre było również patrzenie na cierpienie moich rodziców, których córka jest psychicznie chora i już pewnie do niczego się nie nadaje. Szczególnie zabolały mnie słowa ojca, który stwierdził, że osoby psychicznie chorej już nikt nie zatrudni. Mogłam budzić tylko litość, zdaniem wielu niezasłużoną. Mogłam być jedynie obiektem akcji charytatywnych, a nie braterskiej pomocy, oskarżana byłam o próżniactwo i podejrzewana o niecne zamiary i przestępcze skłonności”[5], utraciłam wiarę, że społeczeństwo może mi zapewnić bezpieczeństwo i troskę.

 

 

Moim pierwszym terapeutą był pies imieniem Brok. To z nim zaczęłam wychodzić na spacery, mijać ludzi, oglądać okolicę i szukać miejsc (pól i łąk), gdzie mogliśmy poczuć się wolni od wszelkich obciążeń – pies od smyczy, ja od ciekawskich spojrzeń. Powoli zaczęłam chodzić z mamą lub tatą na zakupy, jeździliśmy do kina, na pizzę czy do kawiarni. Moim pierwszym kluczowym miejsce integracji z ludźmi była biblioteka i organizowane tam spotkania autorskie czy pokazy filmowe.

 

Postanowiłam zrobić uprawnienia pedagogiczne, aby szukać pracy jako wykładowca branży turystycznej. Kurs ukończyłam w 2010 roku, jednak pracy nie znalazłam. Zachęcona dobrymi relacjami z ludźmi, w ramach odbytego szkolenia, postanowiłam podtrzymać ten trend i zapisałam się na kurs angielskiego, a po jego ukończeniu na kurs niemieckiego. W roku 2014 podjęłam studia magisterskie na Politechnice Koszalińskiej, na kierunku Europeistyka i ukończyłam je w 2016 roku z oceną bardzo dobrą. Rok później rozpoczęłam studia doktoranckie z literaturoznawstwa na Akademii Pomorskiej w Słupsku. Studia skończyłam i piszę pracę dyplomową.

 

Od momentu postawienia mi diagnozy choroby psychicznej byłam również członkiem koła teologicznego Fides et Ratio, uczęszczałam na kurs filmowy oraz wróciłam do swoich filatelistycznych zainteresowań – jestem członkiem Koła Filatelistycznego w Koszalinie. W formie zdalnej ukończyłam Kurs dziennikarstwa organizowany przez ESKK. Obecnie, po ukończeniu kursu na Asystenta Zdrowienia, pracuję w CZP Koszalin, a w najbliższych miesiącach planuję uczestniczyć w kursie Terapeuty Środowiskowego.

 

Próbowałam też wrócić do kontaktu z ludźmi za pośrednictwem Naszej Klasy i Facebooka. Niestety, w kontaktach przez media społecznościowe dostrzegłam wiele hipokryzji.  Kiedy ktoś pytał się – Co  u mnie słychać – odpowiadałam zgodnie z prawdą. Kiedy natomiast ja zadawałam podobne pytanie, najczęściej nie otrzymywałam żadnej odpowiedzi. Nasunęła się refleksja, że jestem dla większości osób jakąś ciekawostką przyrodniczą. Osoby, które się nagle zainteresowały moim losem, są pewnie ciekawe – Jak żyje ta psycholka? Albo –  Ciekawe co słychać u tej wariatki? Dlatego zrezygnowałam z wirtualnych form integracji i wróciłam do bardziej tradycyjnych, jak rozmowa telefoniczna czy po prostu spotkanie.

 

Kiedy z perspektywy czasu patrzę na swoją postawę, widzę w nich dużo autostygmatyzacji i samowykluczenia społecznego. Bardzo długo mój wewnętrzny krytyk podpowiadał mi, że jestem do niczego, nie zasługuję na dobre życie, wszystko co dobre, skończyło się wraz z chorobą psychiczną, a życie jest bez sensu. Jednak obok tych przemyśleń i ukrywania przed ludźmi swojej dolegliwości, chciałam być traktowana jak kursantka, studentka, członek koła, a nie jak człowiek, którego się wszyscy boją i unikają. Byłam wyczulona na treści, w których ktoś używał sformułowania – ten psychol, ta wariatka, ten co ma nierówno pod sufitem. Wpadałam wtedy w smutek i przygnębienie, potwierdzając zarazem kwestię – dobrze, że nie odkryłam przed nimi moich zaburzeń.

 

Ważne było dla mnie wsparcie rodziny. Głównie rodziców, którzy wiedzieli o mojej chorobie, ale i dalszej rodziny, która nie miała o niej pojęcia. Zawsze, gdy ich odwiedzałam, przyjmowali mnie z życzliwością gościnnością i zainteresowaniem mimo, ze mogli mieć wiele powodów, by mnie stygmatyzować: nie mam pracy, męża czy dzieci i wciąż jestem  na garnuszku rodziców.

 

Rodzina odegrała niebagatelną rolę w procesie mojego zdrowienia.

 

Przeczytaj dalszy ciąg artykułu.

 

Autorka: Wioletta Głowa, Asystent Zdrowienia w Centrum Zdrowia Psychicznego MEDiSON. Osoba z doświadczeniem kryzysu psychicznego. Absolwentka Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu, Politechniki Koszalińską – kierunek sektor publiczny. Obecnie w trakcie studiów doktoranckich z literaturoznawstwa w Instytucie Polonistyki Akademii Pomorskiej w Słupsku.

 

[1]M.McKay, M. J. Greengberg, P. Fanning, Wybrakowani, bezwartościowi, wadliwi,  przeł. A. Sawicka-Chrapkowicz, Sopot 2022, s. 7.

[2]Tamże.

[3]Z. Bauman, Życie na przemiał, przeł. T.Kunz, Kraków 2006, s. 25.

[4]Por. D.F.Gros, Unikanie, wycofanie, izolacja, przeł. A. Sawicka-Chrapkowicz, Sopot 2022, s. 16-17.

[5]Z. Bauman, Życie …, dz. cyt., s.27.